Szukaj na tym blogu

wtorek, 31 maja 2016

Podstępny Cykl Deminga, czyli drugie podejście do audiobooka...

...i zaskoczenie. Tym razem audiobook skradł nie tylko produktywność, ale i serce. Po ostatniej zbrodni, jakiej dokonał na mojej sportowej formie, nie wierzyłam, że kiedykolwiek może się stać przyjacielem multitaskingu. Porzuciłam myśl o wykorzystaniu zmysłu słuchu do przyspieszenia waterfallu rozwoju osobistego. Tym razem na manowce wywiodła mnie siła gratisu, która w połączeniu z audiobookiem okazała się prawdziwie diabelskim nasieniem. Bo jest taka promocja w Green Caffe Nero, że do każdej kawy jeden audiobook na karteczce. Potem wchodzisz do aplikacji, w aplikacji wpisujesz kod z karteczki, kod z karteczki daje zniżkę 100%, więc ściągasz audiobook i wszystko dzieje się za darmo, w dodatku za sprawą twojej ulubionej kawiarni, i potem masz na telefonie drugi w swoim życiu audiobook, w dodatku znowu jakiegoś polskiego pisarza, i znowu zamierzasz z nim ćwiczyć (to tzw. cykl Deminga). Jako fanka pieczątek i gratisów uległam pokusie, bo wziąć za darmo = nie kupić. Od razu kazałam Robertowi Jarocińskiemu czytać dwa razy szybciej, żeby nie poświęcić na słuchanie aż 13 godzin 20 minut (to przecież więcej niż dzień pracy przy posiadaniu 1,5 etatu, a ja już byłam bardzo podejrzliwa). Poszłam na siłownię i wiosłowałam przy urokliwych dźwiękach "Ziarna prawdy". Żydzi, wiosło, Sandomierz, wiosło, rozwód, wiosło, morderstwo, wiosło. Było tak miło, że dopiero o 19:59 zorientowałam się, że przyszłam powiosłować 30 minut przed zamknięciem siłowni. Smutna ubrałam się i wróciłam do domu, ani razu nie zdejmując słuchawek. Audiobook wciągnął mnie tak bardzo, że kolację ugotowałam podczas znalezienia drugiej ofiary wbitej na hak i powieszonej do góry nogami. Ja myłam zęby, a prokurator Szacki miał one night standa. Ja gasiłam światło, on dopiero wychodził po bułki. Ciężko było się rozstać. Następnego dnia włączyłam słuchowisko na telefonie już przy śniadaniu i chodziłam z nim po domu, jak dresiarze chodzą z nowym techno po osiedlu. Audiobook zamiast zwiększyć produktywność i ułatwić układ robię + słucham, kradł każdą wolną chwilę na przystanku, w autobusie, a nawet w windzie, gdzie przestałam odpowiadać na "dzień dobry". Okazało się, że przeszkadza we wszystkim i jest lepszy od wszystkiego, więc nie chcę już robić tego wszystkiego, a najchętniej wszystko rzucę i przyspieszę tempo trzykrotnie, byle by jak najszybciej dowiedzieć się, kto zabił. Wieczorem zasypiałam przerażona, czekałam na rozwiązanie historii i po omacku szukałam telefonu, żeby wyłączyć go, zanim ściśle określony czas efektywnego spania w postaci 7,5 godziny skróci się do 5. Skończyło się na tym, że w poniedzałek nie napisałam notki na bloga, a przecież poniedziałek to najlepszy dzień na to, żeby dobrze zacząć tydzień. Focus skierowany na odnalezienie mordercy przesłonił mi cel, jakim była implementacja układu 2w1. Wielkie Opętanie Przez Audiobook się dokonało. Z każdą sekundą kradł więcej i spychał mnie głębiej w odmęty piekielne, hen hen daleko od samodoskonalenia. Dlatego pamiętajcie: w życiu nic nie jest za darmo. Nawet audiobook.

wtorek, 24 maja 2016

Apel do Pandy vol. 90210, czyli jaki płyn do zmywania jest najlepszy, skoro to Ludwik

Nie kupię płynu do zmywania naczyń, póki się nie skończy. Płyn trzeba wyczerpać, jak wyczerpać trzeba temat na egzaminie gimnazjalnym. Tyle płynu, co zostało, jak ostatnio powiedziałaś, że muszę kupić, to starczyłoby na podróżną buteleczkę Ludwika, gdyby takie produkowali. Jak to ogarnęłam, to się w sumie ucieszyłam, bo nie kupiłam tego płynu, a jednak był - oszczędność to wieczna niespodzianka. Jak uzyskałam taki wynik? Po chwili namysłu odwróciłam butelkę do góry dnem, potrząsnęłam i odkryłam Amerykę do zmywania we własnym domu. Pośpiech nie jest sprzymierzeńcem produktywności, ale planowanie - tak.

W ten sposób opóźniłam skomplikowany proces kupna płynu składający się z:
- podróży do sklepu oddalonego od naszego domu o ok. 500 metrów
- wędrówki przez półki, czyli w lewo przez warzywa, w prawo przez kasze, w prawo za wacikami, a potem w prawo do kasy szybkiej obsługi
- próby nieprzystosowania się do ogólnopolskich norm, oszukania przeznaczenia i wyboru innego płynu niż Ludwik


poniedziałek, 23 maja 2016

Jak się ubrać do kościoła i co zrobić, żeby buty nie straciły na wartości (tego drugiego nie wiem)

Wczoraj poszłam do kościoła w nowych butach. Nowe tak jakby, bo kupione rok temu, ale okazały się za duże i wcisnęłam mamie. Mama po pół roku przyznała, że ich nie nosi, to próbowałam wcisnąć Parvie. Parva, że ona to tylko eleganckie nosi, aż w końcu po 12 miesiącach tak straciły na wartości według mojej skrupulatnie przeprowadzonej analizy ekonomicznej, że nie opłacało mi się już ich oddawać, to włożyłam ostatecznie na próbę do kościoła. Wyglądałam super stylowo, buty to takie emo-elegant-trampki, do tego musztardowy sweter i sukienka w kwiaty za krótka do kościoła zdecydowanie. Pod kościołem się okazało, że pierwsza komunia jest, czyli do kitu, nie opłaca się iść na mszę, bo długo (i dzieci będą zawodzić, i jeszcze ktoś mi zrobi zdjęcie ukradkiem albo przypadkiem). A szkoda, bo to miała być msza dla dzieci na 11:30, to się cieszyłam, że może pomyślą, że jestem dzieckiem i nie ogarnie ksiądz, że się źle do kościoła ubrałam. No nie wyszło, dobra. To wracam w tych butach do domu, aż się pod samą klatką okazało, że mnie obtarły. Stwierdziłam, że żal plastra i włożę skarpetki za kostkę. Nawet zorientowałam się, że to bardzo stylowe. Akurat mama mnie odwiedziła, więc powiedziałam jej, że te skarpetki wkładam tylko z powodu obtartych nóg, nie żebym kiedykolwiek się tak dziwnie miała zamiar ubrać. Mama potwierdziła, że to super pomysł, bo dzięki skarpetkom już mi się pięty dłużej nie będą obcierać. Cały dzień byłam w tych skarpetkach, wszyscy się gapili. Musieli się zastanawiać, czemu sami noszą plastry, a ja taka sprytna nie muszę.

piątek, 20 maja 2016

Projekt Denko feat. Apel do Pandy cosmetic killa

Już kilka razy coś przebąkiwała Panda, że wyrzuci swój szampon do włosów zniszczonych, że go nie dokończy, że go zmarnuje. Przy Paulinie nawet powiedziała, że lubi wyrzucać do kosza kosmetyki, które są nie do końca zużyte i świadomość tego wręcz sprawia jej przyjemność. Byłam przerażona i podniosło mi się ciśnienie. Znam tę osobę 15 lat, mieszkam z nią 3, aż tu nagle marność taka jak robak z pięknego jabłka wychodzi. Może ją w tamtym momencie czymś obraziłam, bo nie wiem, jak można być tak wyjątkowo okrutnym dla mojej produktywnej duszy. I przyszła ta straszna pora, i zobaczyłam nie tylko szampon w koszu, ale i odżywkę. Sprawdziłam. Prawie pełne. Wyjęłam z kosza (bo był czysty i nie było w nim nic więcej, zupełnie jakby KTOŚ specjalnie wrzucił to do przezroczystego kubła, żeby z samego rana popsuć mi humor) i starałam się złapać oddech. Ostatecznie zaniosłam uśmiercone przez Pandę kosmetyki do pokoju i wyszłam do pracy. Po powrocie przeżyłam kolejny szok. Ciała zniknęły z mojego pokoju i teraz znajdowały się w koszu pod zlewem. KTOŚ ewidentnie starał się mi udowodnić, że nie ma już w nich życia, że do niczego się nie nadają, że już nic z nich nie wycisnę...


czwartek, 19 maja 2016

Prosperity w uwodzeniu


Czasy prosperity w uwodzeniu skończyły się. Współczesna kobieta jest na tyle wydajna w pojedynkę, że nie potrzebuje mężczyzny, który musiałby zarządzać jej kalendarzem. Współczesna kobieta nie marnuje czasu na randki. Potrafi szybko wybrać danie w restauracji, potrafi oszczędzać herbatę i sprawnie wyjść z domu, nawet kosztem braku makijażu i spodni od piżamy na pupie. Może być pracującą matką, kodującą startupistką, wojującą feministką, imprezującą singielką, ale zawsze przede wszystkim jest ewangelistką produktywności. Nagle Dobra Bogini Productivity dała kobiecie dodatkowe godziny na jej sprawy i tak się porobiło, że te godziny zabrano z zasobów związkowych. Co w tej sytuacji mogą zrobić biedni mężcyźni?! Kochani, należy wymodelować zupełnie nowy proces uwodzenia, a następnie wszystko zmapować. Z pomocą przychodzi ultra przedsiębiorczy Ekspert, od którego ja, skromna wielbicielka produktywności, pozwoliłam sobie pożyczyć najgorętsze fragmenty szkolenia.
Wyznaczanie celu w uwodzeniu. Czemu ważne? Żaden projekt, ani spotkanie nie mogą istnieć bez celu. Bezcelowe uwodzenie to uwodzenie spisane na straty. Cel powinien być ściśle określony, np. zmaczować się na Tinderze z czternastoma brunetkami w wieku 24 lat w okresie trzech miesięcy albo oświadczyć się na trzeciej randce drugiej kobiecie spotkanej na ulicy Poznańskiej 15.

Praca nad Twoją postawą i przekonaniami. Bo współczesna kobieta nie chce zgarbionego Michała, który głosuje na Korwina. Musisz stać prosto, wierzyć w równouprawnienie i sustainability.

Panel pytań i odpowiedzi. Kobieta powinna być wysłuchana. Mówi tylko wtedy, gdy jest to potrzebne, aby nie zmarnować tlenu i czasu. Ale TY słuchaj ZAWSZE. Zadawaj pytania i oczekuj odpowiedzi.

Przerwa obiadowa. Od romantycznej kolacji bardziej oszczędne czasowo jest wyjście na obiad podczas przerwy w pracy. Musisz oznajmić jasno, ile masz czasu i jaki jest cel wyjścia. Przykładowo: "Mam 30 minut przerwy na lunch i chcę je spędzić z tobą. Idziemy do Salad Story".

Jak przełamać lęk przed podejściem i w jaki sposób podchodzić do kobiet. Jak wyżej - wyprostuj się, idź szybko (najlepiej biegnij), mów głośno (nie sepleń).

Logistyka w uwodzeniu. Po pierwsze: łańcuch dostaw, czyli jaką biżuterię i w co zapakować. Po drugie: kontrola zapasów - wszystkie suche żarty nie mogą pójść na pierwszej randce. Po trzecie: rozłożenie procesu uwodzenia w czasie dostosowane do celu i do kobiety. Powodzenia.




środa, 18 maja 2016

Jak zarządzać czasem podczas biegania

Kupiłam audiobook. Pomyślałam, że będę z nim biegać, to wtedy się stanę większą erudytką. Bieganie odchudza, słuchanie powieści podnosi zasób słów, ale też relaksuje, więc będę jednocześnie pobudzona i zrelaksowana, dwa w jednym, ogromna oszczędność czasu (dwie godziny w jednej dosłownie). Tak sobie tlumaczyłam, aż przyszedł dzień, w którym mogłam rozwiązanie wypróbować. Przez pierwsze pięć minut problemem były słuchawki douszne, które wypadały z ucha, co spowodowało, że musiałam biegać wolniej (ale podobno kobiety tak powinny, więc produktywność w służbie zdrowiu). Zresztą słuchawki można zmienić i po prostu następnym razem włożę nie spadające, to nie jest problem. Biegłam dalej mega szczęśliwa, że tak sprytnie wszystko obmyśliłam, ale co chwila łapałam się na tym, że w ogóle nie słucham i muszę kilka razy odtwarzać jeden rozdział. Rytm, w jakim czytał Jerzy Radziwiłłowicz, był totalnie niespójny z 10 km/h, potykałam się, zwalniałam bez potrzeby, raz na maksa zasłuchana w powieść "Wiele demonów", raz skupiona na prostym stawianiu stóp. No okej, ten pierwszy raz z audiobookiem był słaby, ale jak zmienię słuchawki i się przyzwyczaję, wszystko pójdzie sprawnie.

Jednak nie. Za każdym razem zapominałam, na którym rozdziale skończyłam, wkurzało mnie to, psuł mi się humor, słuchawki już nie wypadały, biegłam dalej, znowu nie słuchałam, chciałam skończyć trening, ale rozdział się jeszcze nie skończył, więc trzeba było dobiec, liczba kilometrów nie była okrągła, a jedna z bohaterek znikała kilka razy w ten sam sposób. Czasem chciałam uwolnić się od audiobooka, ale wiele demonów opętało mój telefon, więc Jerzy Radziwiłłowicz w nieoczekiwanych momentach biegu oznajmiał poważnym tonem: Fryc nie był zarabiającym na życie zapierającymi dech trikami sztukmistrzem. Fryc był prorokiem z krwi i kości. Z Bożej krwi i Chrystusowej kości. Królestwo jego było nie z tej ziemi. Forsy miał w bród, skąd nie wiadomo, na pewno nie były to honoraria za świadczenie wieszczych usług dla ludzkości. W ten sposób przekleństwo spadło na powieść i stała się najdłużej czytaną przez mnie książką, z najwyższym współczynnikiem repetycji przypadkowych rozdziałów, nigdy niedokończoną i usuniętą na wieki z telefonu.


wtorek, 17 maja 2016

Risky menu thing


Był czas, kiedy chodziłam tu i tam. Za młodu, na randki. Zawsze największym problemem był wybór dania w restauracji, bo chciałam, żeby chlopaky myśleli, że ja to jestem taka rozgarnięta, zawsze wiem, czego chcę i produktywność mam na sto pro. Ale już przy wyborze czegokolwiek z Menu wychodziło na jaw, że tak naprawdę to nawet nie wiem, czego się chcę napić i cały urok mojej produktywności zamieniał się w pył dosłownie w dwie i pół minuty. Na pewno kilka miłości życia uciekło mi w ten sposób przez palce, zrażonych tą antyefiszientową zagrywką. Aż pewnego dnia olśniło mnie. Menu są krótkie i długie, a czas wyboru tylko długi. Co więc należało zrobić? Zapoznać się z Menu wcześniej, np. poprzez użycie internetu. Po prostu przed każdą randką zaglądasz na stronę internetową restauracji, do której idziecie, co nie, tam wybierasz danie w takim czasie, jak ci się podoba, i jeszcze nikt cię nie ocenia, i super. Potem idziesz na taką kolację z chłopakiem lub dziewczyną, otwierasz Menu (znasz je już na pamięć) z uśmiechem mówisz, że bierzesz kurczaka z malinami w płatkach kukurydzianych od cioci Basi z pianką truflową, a osoba siedziąca naprzeciwko gapi się i myśli "jaka ona jest produktywna! jak ona tego dokonała?! powinna prowadzić bloga o produktywności". Tak właśnie ta osoba myśli o tobie wtedy.

piątek, 13 maja 2016

Improving productivity with new logo

I jak tu być produktywną...

Przychodzę do pracy. Idę po kawę. By nie marnować czasu, nastawiam wodę na herbatę. Co ważne, nastawiam cały czajnik wody, żeby podzielić się wrzątkiem z innymi produktywnymi osobami. W kubku zostawiam torebkę herbaty i liczę na to, że kiedy woda się zagotuje, ktoś po prostu mi ją zaleje. Odchodzę z kawą. O godzinie 11 przypominam sobie o rumianku (bo to nie była zwykła herbata) i mam nadzieję, że już wystygł, dzięki czemu będę mogła go szybciej wypić. Myślę o tym, jak dużo czasu udało mi się zaoszczędzić (czekanie na wrzątek 2 minuty + przypadkowa pogawędka, która mogła się wydarzyć, gdybym czekała 3 minuty + wystygnięcie rumianku 10 minut = 15 minut, które można sprytnie wykorzystać)! Radosnym, bardzo energicznym krokiem idę do kuchni. A tam?! Brak mojego rumianku. Ktoś wypił. I jak tu być produktywną...
W tej przypowieści rumianek symbolizuje utracony multitasking. Tylko spójrz na jego rozczłonkowane łodyżki!

Daily Risk Management - koleżeńskie komplikacje

Ja: W piątek idziemy na melanż. Wpisuję w kalendarz, muszę to zaplanować.
Panda: Co chcesz planować, sobotniego kaca?

czwartek, 12 maja 2016

Podczas sikania oglądaj Instagrama - #likeagirl

Po co marnować czas spędzony w toalecie? Skoro i tak mam kijowo, bo jestem dziewczyną, i sikam na siedząco, a już najgorzej, jak mam spodnie (Lady Gaga w pewnym wywiadzie około 2010 roku wyznała, że nosi tylko spódnice, bo wtedy łatwiej jest jej tańczyć. Jestem pewna, że chodziło o sikanie). Nie zmienię tego, chociaż już się da, i będę sikać jako dziewczyna zawsze, ale nie pozwolę, aby moja płeć definiowała też moją produktywność. Dlatego podczas sikania trzeba oglądać Instagrama. Zawsze to kilka zdjęć więcej, może nawet 5 wysikanych lajków, w zależności od tego, jak dużo się wypiło. Wystarczy zabrać ze sobą telefon, usiąść i scrollować do woli. Po co trawić czas na próżności poza toaletą? Toilet named Best Place for Giving Instalikes 2016.

PS. Staram się zwiększać wydajność wszystkich ludzi na świecie poprzez wykorzystanie zróżnicowanych kanałów dystrybucji, dlatego najlepiej obserwować profil @KasjaZiel. Lajkowanie moich zdjęć może przyczynić się do zwiększenia produktywności w toalecie, jakkolwiek by to źle nie brzmiało.



Produktywność cię nie zabije, ale praca...


środa, 11 maja 2016

Więcej maili, mniej przyjaciół

Jedzenie przy biurku jest bardzo okej. Oszczędza czas Twój i pracodawcy. Nie musisz w kuchni pytać obcych "przepraszam, czy mogę się przysiąść", żeby patrzeć jak za 2 minuty wstają i odchodzą bez słowa pożegnania. Nie musisz iść do kuchni 3 piętra wyżej po widelczyk i talerzyk. Nie musisz zbierać ekipy, która pójdzie tam z tobą, żebyś nie musiała pytać się obcych, czy możesz się do nich przysiąść. A co najważniejsze, nie musisz przerywać pracy, żeby poznać ludzi z innych działów i rozmawiać z nimi o kaszy jaglanej. Już od 2 lat stosuję metodę jedzenia przy biurku i moja produktywność, nawet w najbardziej krytycznych momentach, jest ciągle na wysokich resorach, podobnie jak poziom adrenaliny. Obliczyłam, że jedząc prawą ręką, a pisząc lewą, podczas obiadu można wysłać jednego ważnego maila. ALE... Jedząc lewą ręką, a pisząc prawą, można wysłać nawet do dwóch maili więcej, niż gdyby się poszło do kuchni i niechcący wplątało w jakąś pogawędkę z nieznajomym.

wtorek, 10 maja 2016

Apel do Pandy - Deynn inspiration

Wypiłam Pandzie herbatę. Była zielona, zdrowa, znanej marki, od rodziców, w pięknej puszce. Piłam ją po cichu, ukradkiem, niby legalnie, ale tak często, aż w końcu zniknęła. Cała puszka (tzn. zawartosć, puszka pusta prawie, ale została). Pandę tak mocno to rozczarowało, że wzięła kilka ulubionych herbat i zamknęła się z nimi w pokoju. Postanowiła już nigdy nie podzielić się ze mną herbatą, w sercu przyrzekła, że to była jej ostatnia, jaką moje oczy widziały w tym życiu. A tę, co ją wypiłam, kazała odkupić. Głupio mi było, ale należy się tutaj kilka słów wyjaśnienia. Wszystko rozchodzi się o produktywność, marnowanie zasobów i dzieci w Afryce. Kiedy przez ostatnie miesiące wypijałam Pandy herbatę, to wokół mnie były też inne herbaty. Nie wypijałam pandowej herbaty przez brak innych herbat lub przez brak środków na wlasną herbatę. Wypijałam herbatę zieloną należącą do Pandy, ponieważ NIE CHCIAŁAM OTWIERAĆ INNEJ HERBATY. Skoro jedna zielona herbata stała otwarta, to jak mogłam otworzyć drugą? Albo i trzecią?! Przyczynić się do tego, że kilka herbat będzie w tym samym czasie stało otwarte, czyli czas użytkowania pojedynczej herbaty wydłuży się, było nie do pomyślenia. Postawiłam na szali naszą przyjaźń, ale nie zmarnowałam ani sekundy z życia żadnej herbaty, ani zielonej, ani czarnej, ani nawet białej. Oszczędziłam tysiące herbacianych chwil, którymi dzięki mnie mogą delektować się ludzie na całym świecie.

PS. Dla tych, którzy orientują się, kim jest Deynn - nie snapowałam potem cały dzień dla pełnego umartwienia. A Panda mieszka ze mną i to jest jej pseudonim stworzony na potrzeby bloga.

Hashtag inspiracja


Poniedziałkowa productivity

Rano nie umyłam włosów. Stwierdziłam, że będzie szybciej wyjść do pracy z brudnymi. Oczywiście w efekcie niemycie zajęło mi więcej czasu niż mycie. Kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze w przedpokoju, żałośnie westchnęłam, wróciłam do łazienki i zaczęłam zdejmować 5 wsuwek, 2 spinki typu klips i jedną gumkę (5 minut). Włosy, na których tydzień temu pojawiła się eksperymentalna trwała, przypominały fryzurę ośmiornicy z syrenki Arielki. Kiepsko (10 minut). Nałożyłam na nie tonę talku do pupy dla niemowląt (ponieważ zanim urodził się suchy szampon, dokładnie tak samo działał talk) i znowu stworzyłam fryzurę niby od niechcenia, ale już z mniejszą ilością dodatków. Nadal żałośnie. Więcej talku, pomoc szczotki superergonomicznejzangliidokupieniatylkowrossmanie (10 minut). Ciągle żałośnie, ale postanowiłam wrócić do przedpokoju i już nie patrzeć w lustro, hihi (5 minut). Tylko 30 minut spóźnienia do pracy dzięki niemyciu włosów! Weszłam do biura, przy okazji sikania sprawdziłam, jak prezentuje się ostateczna wersja fryzury. Nadal żałośnie.